W wyprawie nad jezioro Witobelskie najfajniejsza jest droga przez rzepak i pola, jeśli jedziecie ze wschodu, czyli od jeziora Dymaczewskiego. I koniecznie zajrzyjcie do Będlewa, żeby zobaczyć XIX-wieczny pałac – Ośrodek Badawczo-Konferencyjny IM PAN.
A nad samym jeziorem najprzyjemniejsze są konie, które fragment brzegu mają na wyłączność. Poza tym to dziwne jezioro, irracjonalnie budzi mój niepokój. Może dlatego, że tak mało drzew je otacza? Albo skrywa pod wodą jakieś tajemnice? W międzywojniu powstał tam tor wioślarski. Może mnie kłują jak szpilki jakieś stare, utopione wiosła z lat 30-tych XX wieku?
Niełatwo się tam zaszyć, żeby nie być na widoku jak Calineczka na łyżeczce z wodą.
Przez jezioro przepływa rzeka o feministycznej nazwie Samica Stęszewska. W większości linia brzegowa jest otoczona polami. Mały fragment z drzewami to teren raczej trudno dostępny, chyba że lubicie przedzierać się przez krzaki. Choć, jeśli wierzyć miejscowym, można dostać się ze skrawku lasu do wody (oni zawsze mają swoje ścieżki). Dróżki do kilku pomostów zostały chyba przysposobione przez działkowiczów, ale tabliczki z napisem „teren prywatny“ nie zachęcają do długiej wizyty. Woda jest nie najgorsza, ale przy wejściu może się o was obić piersiówka po wódce, którą zapewne spożył dzień wcześniej jakiś melancholijny rybak, czekając znowu na rybę swojego życia. A propos – czytaliście Księgę Ryb Williama Goulda Richarda Flanagana?
Wasze reakcje