Z tym jeziorem wiąże się legenda o jeziorniku, którego oskarżano o wszystkie tragedie, a okazał się być wiejskim awanturnikiem (od klątwy uratowała go wieśniaczka Małgośka!). Nie będę opowiadać tej historii, najważniejsze jest zakończenie, w efekcie którego nad jeziorem już nie straszy. Więc możecie spokojnie jechać. Zwłaszcza, że zastaniecie tu dość czystą wodę (Marta, która tu mieszkała, powiedziała mi, że 20 lat temu woda była tak czysta, że stojąc w wodzie po pas, widziało się swoje stopy).
Byłam i na północnym i na południowym brzegu jeziora. Na południowym zachodzie traficie na niewielką, piaszczystą plażę bez infrastruktury oraz dzikie brzegi (gdzie kaczki nie będą wcale od was uciekać), a na północnym wschodzie dotrzecie na wielką, oficjalną plażę ze wszystkim, co można sobie na takiej zorganizowanej plaży wyobrazić. Zawsze omijam tę ostatnią. Gdy idę nad jezioro od strony kościoła w Lusowie, skręcam w lewo, by znaleźć dla siebie miejsce na trawie pod drzewami.
Gdy byłam tu ostatnio, po raz pierwszy miałam ze sobą telefon w wodoodpornym pokrowcu, więc wreszcie mogłam zrobić jakieś zdjęcia z perspektywy wody, a nie brzegu. Bardzo ciekawe jest to odwrócenie perspektywy. Bo przecież właśnie ten moment, gdy wypływam na środek jeziora, jest dla mnie najważniejszy w tych wodnych włóczęgach. Nie miałam jak tego wcześniej pokazać. Od teraz zdjęcia z perspektywy wody będą normą. Bardzo mnie to cieszy.
Posłuchaj tego jeziora