Nie lubię jezior w sercu miasta. Bo co to wtedy za włóczęga w dzikie, co to za wyprawa, gdy wcale nie wyjeżdżasz z miasta, gdy spotykasz więcej ludzi niż drzew. Dla wielu osób jezioro w mieście to duża atrakcja, ale ja wolę te poza miastami. Do jeziora trzeba dotrzeć, trzeba zabłądzić, trzeba się przedrzeć przez wsie, krzaki, polne drogi i łąki. Trzeba natrafić na zamkniętą bramę, szlaban, słupek albo zwalone drzewo i szukać innej drogi dojścia do wody. To jest właśnie dla mnie włóczęgowskie oswajanie przestrzeni, to jest bycie w przyrodzie i docieranie do celu, w którym sama droga jest ważna.
Nad (brudnym) jeziorem Swarzędzkim natraficie na miejską infrastrukturę (choć spacerowo znajdzie się na szczęście trochę drzew od ulicy Darniowej); na kapsle po piwie wszystkich rodzajów, na scenę-lodowisko nad jeziorem, boiska, baseny, sklepy, place zabaw, drogie pomosty i w ogóle całą tkankę miejską wdzierającą się w te wody. I chociaż to pewnie niezłe miejsce na kijki Nordic Walking wokół jeziora, rowery i inne sporty, to zdecydowanie polecam się przenieść dalej na północny wschód, nad Dolinę Cybiny posłuchać ptaków. Tam już pęka ta miejska tkanka, przyroda ją pochłania i jest naprawdę pięknie (zobaczcie zdjęcia – te przyjemniejsze dla oka to właśnie Dolina Cybiny).
Posłuchaj tego jeziora
A tu Dolina Cybiny: