Uzarzewo. Lubię okolice tej spokojnej wsi. No, może oprócz Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego, do którego chyba bałabym się wejść (już sama nazwa jest niepokojąca, nie uważacie? Co za oksymoron). Zanim dotrzecie nad samo jezioro, koniecznie zobaczcie opuszczoną, zarośniętą bluszczem plebanię obok starego (prawdopodobnie XII wiek!) kościoła św. Michała Archanioła. I pójdźcie na łąkę za kościołem i maleńkim cmentarzem, może zobaczycie bociana albo sarnę (tak jak ja z Marią i Tomaszem). Z kościoła wystarczy przejść przez ulicę, minąć przystanek autobusowy i kilka gospodarstw, by znaleźć się na łące, bezpośrednio sąsiadującej z jeziorem (znajdziecie tu też łąkowe boisko do siatkówki). Koniecznie weźcie ze sobą worki na śmieci. Ostatnio zrobiliśmy tam tabliczkę z prośbą, by nie śmiecić, ale wątpię, by jeszcze tam była. Od strony łąki trudno wejść do wody, bo brzeg jest mocno zarośnięty trzcinami, ale wystarczy, że obejdziecie jezioro z lewej (północnej) strony, między starymi drzewami, a dostaniecie się na piaszczystą, niewielką plażę. Może na niej być sporo odchodów po bardzo licznym ptactwie, ale musicie im (tym ptakom!) to wybaczyć. A wtedy odwdzięczą się wam koncertem, jeśli przyjedziecie tu w godzinach porannych albo późnowieczornych. Słuchanie ich o zachodzie słońca na środku jeziora wspominam pięknie. Chociaż woda nie należy do najczystszych (ciekawe dlaczego tak jest; jakieś pomysły?).
To właśnie o tym miejscu wspomniana wyżej Maria (z którą nie tylko tu pływałam, ale i obserwowałam ptaki oraz piłam kakao) napisała artykuł do Kultury u Podstaw (przeczytajcie sobie). Dzięki temu tekstowi Adam Robiński mianował mnie potem Panią Jeziora na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Można więc powiedzieć, że od Marii w Uzarzewie zaczęło się to pisanie o jeziorach. Wcześniej był tylko notes z niezgrabnymi, krótkimi notatkami (i twarzą Papuszy na okładce).
Posłuchaj tego jeziora